Komentarze: 1
mam takie szczęście mieszkać w betonowej wsi, a raczej buraczanej metropolii. Idąc do kościoła, albo do Kaśki i Andrzeja mogę oberwać burakiem albo zostać przejechana przez tira. I to od października do stycznia, zapraszam (spieszczie się, następna taka chwila wraz z rozpoczęciem następnej kampanii)! Tak się zastanawiam: PO JAKĄ CHOLERĘ JA SIEDZĘ W TYM MIEJSCU?!
bo jak wytłumaczyć to: od października do stycznia najwięcej ludzi cierpi tu na depresję. POWAŻNIE. Powietrze skażone jest buraczanym smrodem, nie widać nieba, bo widać dym, jest zimno, a fabryka huczy i wieje... no właśnie...
kiedy moja mama kupiła tu mieszkanie, była zupełnie taka sama jak w.w. pogoda. Ona tak samo pomyślała:po jaką... ale siedzi tu już 13? lat (ja 9, na szcęście i mam zamiar ewakuować stąd siebie i ludzi mi potrzebnych zaraz po maturze...w2005 roku).
Od pażdziernika do stycznia mam dziwną ochotę wyjechać gdziekolwiek, tak jak wczoraj- 60km stąd, do Lublina. I co? Pogoda niczym się nie różni oprócz braku latających buraków i zapachu tego czegoś. I niebo ma kolor kawy z mlekiem, i to koło 22.00! ale ładne.
dzisiaj wróciłam, ku uciesze wszystkich mieszkańców Ziemi, a w szczególności pracowników cukrowni, którzy przez te 4 miesiące będą w niej mieszkać codziennie od 7.00 do 19.00. aha, no i ku uciesze robotników, którzy zdemolowali mi pokój, w celu wymiany okna ale muszę i tak podziękować panom, bo niewyczesss będzie w końcu miała ciepło. DZIĘKI.
chyba się zakochałam w muzyce Finleya Quaye, even after all...